Maksio już skończył pakować swój plecak, w którym miał sześć kiełbasek, trochę boczku, cztery jabłuszka, harmonijkę, skarpety na zmianę, cebulę, pałeczki do grania, stare papiery, pięć kromek chleba, płaszcze od deszczu dla siebie i Majki oraz kostkę do gitary.
„Gotowe!“ – sapnął i zapiął plecak tak, żeby mu nic z niego nie wypadło. „Możemy iść” – powiedział.
,,Nie możemy!“ – odezwała się z rogu pokoju Majka, która zaplatała włosy w warkocz, żeby jej nie przeszkadzały w lesie.
„Ależ, wy się guzdrzecie!“ – pokręcił głową, na której miał zieloną czapkę z daszkiem, Kaszko oparty o ścianę.
„Ej, ej, chłopaki, poczekajcie!“ – zawołała Majka i włożyła do swojej torebki pięć zapasowych spinek, trzy zapasowe grzebyki, apaszkę, krem do opalania, krem po opalaniu, krem do rąk i jeszcze ze sto rzeczy, które jakimś cudem zmieściły się w jej małej torebce. Patrząc na to, Kaszko zastanawiał się, czy Majka nie jest przypadkiem duchem albo czarodziejką, bo tylu rzeczy w tak małej torebce nikt nie potrafi zmieścić. Może tylko jeszcze ich mama i wszystkie mamy na świecie.
Kaszko z Maksiem popatrzyli na siebie i wzruszyli ramionami.
„Skończyłam! „Możemy iść“ – oznajmiła triumfalnie Majka, przeglądając się w lustrze.
„Super, chodźcie!“ – powiedział, odklejając się ściany Kaszko.
„A dokąd właściwie dziś idziemy?“ – spytał tuż przed drzwiami Maksio.
„Chcieliście piec kiełbaski, prawda?“ – odpowiedział Kaszko.
„No tak, ale gdzie je będziemy piec?“ – Majka zatrzymała się w drzwiach.
„To niespodzianka“ – tajemniczo mrugnął Kaszko – ,,Teraz prędko na dworzec. Najpierw pojedziemy super pociągiem do Slanca, a stamtąd przejdziemy się do Slanskej Huty na piechotę“.
W ostatniej chwili zdążyli na pociąg, bo Majka musiała jeszcze poprawić swój warkocz i zgubiła gdzieś przy tym spinkę z kwiatkiem.
Podróż była fantastyczna. Znów jechali przez miejscowość Nižná Myšľa, gdzie przypomnieli sobie mamuty i opowieści wujka Władka, a po chwili zobaczyli na górze zamek Slanský hrad.
Wysiedli na stacji pod zamkiem i poszli dróżką w stronę lasu.
Szli z godzinę polnymi drogami i znanymi Kaszkowi skrótami przez wsie.
Maksio z Majką nie zjedli rano porządnego śniadania, bo zostawili sobie miejsce w brzuszkach na kiełbaski, boczek, cebulkę i pieczone jabłuszka. Co chwilę pytali więc Kaszka, czy jeszcze daleko. s
„To chyba musi być tutaj?!“ – Maksio pokazał ręką jakąś betonowy domek, który nie stał na ziemi, lecz otaczał dziurę w niej. Niedaleko stał jakiś dziwny budynek.
,,Jakby ktoś chciał zbudować mały domek, ale nie skończył. Ale w środku lasu? Między drzewami?“ – dziwił się Maksio.
„No tu możemy spróbować. Popatrzcie, jest tu nawet miejsce na ognisko“ – Kaszko wskazał ułożony na ziemi krąg z kamieni.
„To świetnie!“ – Majka zaraz usiadła koło kręgu i czekała, aż Maksio wyciągnie kiełbaski, a Kaszko rozpali ogień. Maksio był już jednak koło tego dziwnego domku, a Kaszko poszedł za nim.
„Co to jest?“ – zaciekawiony Maksio przyglądał się zagadkowym budynkom porośniętym mchem.
„To są kryjówki“ – powiedział Kaszko, poklepując w grubą ścianę.
„Kryjówki? Chyba kryjówki, w których bawią się dzieci wielkoludów?“ – nie rozumiał Maksio.
„Nie! Tych kryjówek nie zbudowano, by się bawić, lecz bronić i nazywają się bunkry. Nie tak dawno, przed trochę więcej niż 100 laty była tu na Słowacji i na całym świecie wojna. Ludzie oszaleli. Zaczęli zabijać się, strzelać do siebie. Całe kraje. Miliony żołnierzy maszerowały przez świat. To była pierwsza taka wielka wojna w dziejach świata, dlatego nazwano ją pierwszą wojną światową“ – tłumaczył Kaszko.
„Aha!“ – Maksio otworzył oczy ze zdumienia.
„Widzisz tamte góry?“ – spytał duch.
„No!“ – przytaknął Maks.
„Tam są Węgry. Teraz jesteśmy przyjaciółmi, ale zaraz po wojnie był czas, kiedy walczyliśmy ze sobą“.
„Naprawdę?“ – Majka nie wytrzymała z ciekawości i podeszła, żeby posłuchać tej ciekawej opowieści.
„Zapamiętaj sobie. Ludzie bali się tak bardzo, że zaczęli budować te bunkry wzdłuż granicy, było ich tu ponad 50. Teraz zostało może z 20 bunkrów. Niektóre są naprawdę ciekawe“ – ciągnął Kaszko.
Maksio z Majką obchodzili dookoła jeden z bunkrów, który rzeczywiście wyglądał jak z jakiegoś filmu science fiction. Jakby wyrastał z ziemi. Był porośnięty mchem, roślinami, trawą. Wyglądał tak, jakby w każdej chwili mógł schować się pod ziemię.
„Te ściany są naprawdę grube“ – stwierdziły dzieci.
„Oczywiście, miały przecież wytrzymać ostrzał z karabinów maszynowych, a nawet wybuchy granatów“ – powiedział Kaszko, latając wokół bunkra.
„Ale i tak były malutkie. Nie mieściło się w nich dużo żołnierzy“ – zastanawiał się Maksio.
„Faktycznie było ich tu niewielu“ – Kaszko zatrzymał się i rozejrzał wkoło.
„Co się stało?“ – zaniepokoiła się Majka.
„Nikogo tu nie ma, chcecie zobaczyć, jak kiedyś to wyglądało?“ – szepnął Kaszko.
„Oczywiście!“ – wykrzyknęły razem dzieci.
„Poczekajcie moment!“ – zawołał i się odwrócił. Majka z Maksiem usiedli na ziemi.
„A to? Co to jest?!“ – Majka podniosła z ziemi jakąś dziwną czapkę.
„Ho ho, to pilotka!“ – Kaszko zerknął na brązową skórzaną czapkę – „jest też na niej imię – Albert”.
Kaszkowi o mało oczy nie wyskoczyły z orbit.
„No nie, Albert to mój kuzyn – piąta woda po kisielu“ – oświadczył duch, a dzieci zapytały:
„Naprawdę?“
„No, teraz na pewno wam pokażę, jak tu kiedyś było, bo przez tę czapkę Albert był na mnie obrażony przeszło 100 lat“ – wyjaśnił Kaszko.
„Czemu?“ – spytali Maksio z Majką, bo nie rozumieli.
„Poczekajcie!” – zaczął mamrotać Kaszko, który zachowywał się tak, jakby już całkiem zapomniał, że są tu jego przyjaciele.
Zaczął rozmawiać z wiatrem, machał w powietrzu rękami, jakby coś głaskał, aż nagle pojawiły się w powietrzu jakieś literki, a Kaszko przesuwał je jak na monitorze komputera.
„Co to jest, Maksiu?“ – Majka nieśmiało zapytała brata.
„Nie mam pojęcia, ale wygląda jak ogromny ekran komputera w powietrzu“ – wyszeptał Maksio.
„Przecież to jest gigantyczny komputer!“ – krzyknął Kaszko, wciąż przesuwając literki w powietrzu. „Myślicie, że tylko ludzie wymyślili komputery? Najpierw my duchy wymyśliłyśmy je w naszym świecie, a dopiero potem podpowiedziałyśmy to ludziom w ich świecie“.
„Teraz zmyślasz!“ – krzyknął Maksio, bo sporo przeczytał o komputerach.
„Do dziś wykuwalibyście litery w kamieniach, gdyby nie my – duchy! To my mamy czas na wynalazki, bo nie musimy martwić się o jedzenie, ubranie i inne rzeczy“ – dumnie oznajmił Kaszko.
Maksio co prawda w to nie wierzył, ale nie był do końca pewien, bo przecież nie takich rzeczy już dowiedział się z Kaszkiem.
„Tu jest!“ – nie posiadając się z radości, krzyknął Kaszko. Kliknął w powietrzu w jakieś literki i już trzymał w ręce wielką księgę, którą zaczął kartkować.
Maksio z Majką tylko patrzyli z szeroko rozdziawionymi buziami.
„To jest nasza – duchów – biblioteka. Tak wybieramy książkę i w tej samej chwili mamy ją w ręce“ – wyjaśniał Kaszko – „Mam to!
Przesuńcie się!“ – powiedział.
„Dobrze, ale co będzie się działo?“ – dzieci zrobiły krok w bok.
„Zobaczycie!“ – powiedział duch.
„Mam nadzieję!“ – mruknął cicho Maksio i schował się z Majką za jednym z bunkrów.
Kaszko gadał, gadał i gadał, aż nagle z okien i drzwi bunkra zaczęły wychylać się głowy jakichś ludzi w zielonych mundurach i czapkach z futrem.
„Aaaaa, to ty!“ – wykrzyknęła jedna z postaci – „Nie dość, że mi ukradłeś moją pilotkę, to jeszcze wyciągasz mnie z naszego świata, kiedy już ją prawie znalazłem“.
„Albercie, przestań!“ – zdecydowanie powiedział Kaszko i podsunął kuzynowi pod oczy jego pilotkę.
„Co to jest?“ – zdziwił się a Albert – „Aaaaa, postanowiłeś mi ją oddać. Najwyższa pora!“ – chwycił czapkę i założył ją na głowę.
„Tę czapkę znalazła tu moja przyjaciółka Majka. Chciałem ci ją tylko oddać, żebyś wiedział, że ci jej nie ukradłem“ – wyjaśnił Kaszko.
„Tak było?” – Albert podleciał do Majki.
„Tak, panie Albercie“ – wymamrotała Majka.
„Mogę to potwierdzić!“ – powiedział Maksio, stając między Majką a Albertem, jak na starszego brata przystało.
„No dobrze, dobrze, wybacz mi zatem, kuzynie“ – powiedział Albert i podał Kaszkowi rękę.
Kaszko uścisnął ją, a potem obaj śmiejąc się i pokrzykując polecieli wysoko.
„Nareszcieeeee!“ – wrzasnął Albert na całe góry – „ponad 100 lat nie mogłem latać“.
„Dlaczego?“ – zawołał z całych sił Maksio.
„My duchy, nie umiemy przecież latać bez swoich czarodziejskich czapek. Niektórzy mają jedną, a niektórzy kilka“ – wyjaśniał dzieciom jeden z mieszkańców bunkra. „Kaszko ma ich wiele, ale Albert miał tylko tę jedną“.
„Aha!“ – popukali się w czoła Majka i Maksio.
„Ale czemu zapomnieli o nas?“ – dzieci zapytały wiatru, w którym latali kuzyni.
„Chcę, żebyście pokazali moim przyjaciołom, jak kiedyś żyło się w tych bunkrach“ – poprosił zaraz po wylądowaniu na ziemi Kaszko.
„No to chodźcie!” – zawołał dzieci jeden z duchów, które niegdyś pomagały tu ludziom bronić Słowacji.
„Tu stały dwa karabiny maszynowe. Przy każdym musiało być dwóch ludzi. Jeden celował i strzelał, a drugi podawał amunicję“ – pokazywał dzieciom Albert. ,,To były ciężkie karabiny maszynowe, a tu na skrajach, w okienkach, były dwa lekkie karabiny maszynowe. W bunkrze był też jeden dowódca”.
„Czyli w jednym bunkrze było siedmiu ludzi?“ – Maksio policzył w pamięci żołnierzy.
„Siedmiu, dobrze narachowałeś“ – potwierdził Albert.
„No czasami bywało nas więcej. Tak było wtedy, kiedy ludzie ze wsi przynieśli żołnierzom coś do jedzenia“ – dodał Kaszko.
„Takich bunkrów było tu ponad 50. Odwiedzaliśmy się, pomagaliśmy sobie, bo byliśmy dla siebie ważni“ – dodał Albert.
„Podziwiam was. Jesteście prawdziwymi bohaterami!“ – Maksio patrzył z podziwem na kolegów Kaszka.
„Tacy już jesteśmy!“ – krzyknął Albert – „A teraz chodźmy polatać“.
Wszyscy wzbili się do góry i zaczęli szaleńczo uganiać się za sobą, jakby byli duchami–dziećmi bawiącymi się w berka lub chowanego. Kaszko właśnie wyleciał przez okno jednego z bunkrów i zobaczył, że Majka z Maksiem usiedli na trawie i podparli głowy rękami.
Kaszko przywołał do siebie pozostałe duchy, coś do siebie poszeptały i podeszły do dzieci.
„Nauczymy was latać. Bez przyspieszacza. Chyba damy radę. Zgadzacie się?“
Maksio z Majką przytaknęli i zaczęła się nauka latania.
Najpierw próbowali skakać z bunkra i machać rękami, potem duchy znalazły starą wojskową plandekę i rozpostarły ją jak spadochron nad Majką i Maksiem. W końcu przylepiły im gliną do ubrań liście, a dzieci próbowały machać rękami. Nic to nie dało.
Albert stanął, spojrzał na dzieci oblepione liśćmi, które wyglądały jak ptaszki i mrugnął do pozostałych.
„Zrobimy sobie wycieczkę“ – duchy wzięły dzieci na wojskową plandekę i poleciały.
„Ooo, tam jest pałac w Trebišovie, gotowaliśmy tam z Kaszkiem czekoladę!“ – krzyczała Majka.
„Masz rację. Tam jest ten piękny park. Popatrz, jakaś woda, a my opadamy!“ – zaskoczony powiedział Maksio.
„Pod nami są stawy, to Senné rybníky. Widzicie je? Są na nich zrobione różne kładki, po których można spacerować. A to, co słyszycie, to śpiew tysięcy ptaków“ – pokazywał przyjaciołom Kaszko.
Faktycznie. Dzieci słyszały wśród wiatru szczebiot wielu ptaków.
Na ich plandece przysiadł śliczny ptaszek z niebieskimi piórkami. Po chwili usiadły jeszcze dwa, zupełnie inne. Majka była zachwycona. Im bliżej byli ziemi, tym więcej ptaków pojawiało się koło nich.
„Nie bardzo mi się to podoba“ – szepnął Majce do ucha Maksio, kiedy na plandece były już chyba 63 ptaszki.
„Nie bójcie się, to są moi przyjaciele“ – uspokajał Kaszko – „Zbliżamy się do Ptasiego Raju w Senných rybníkach.“
Ledwo zdążył to powiedzieć, a wylądowali na ziemi. Na okolicznych drzewach siedziało mnóstwo ptaszków, które trochę przepłoszone głośno szczebiotały.
Kaszko z Albertem rozłożyli ręce i zaczęli dziwnie popiskiwać. Spośród wszystkich ptaków wyszło może z dziesięć. Pięknych w koronach na głowach.
„To są królowie poszczególnych gatunków ptaków“ – szepnął jeden z duchów–żołnierzy.
Ptaszki usiadły Kaszkowi i Albertowi na rękach i zaczęły szczebiotać, często popatrując na Maksia i Majkę.
Ptasi królowie wzbili się wysoko, usiedli na konarach drzew i wydali bardzo dziwny dźwięk,
który brzmiał jak pieśń.
Rozpostrzyjcie skrzydła, bracia.
Niech się dzieci już nie trapią.
Niech już sobie lecą w górę
I śpiewają hura, hura!
Gdy tylko skończyli śpiewać, podlecieli do Majki i Maksia, chwycili ich dziobkami za ubrania i polecieli z nimi w górę.
„Co się dziejeeeee!“ – zaczęła krzyczeć Majka.
„Poprosiliśmy ptaszki, żeby nauczyły was latać“ – śmiali się Kaszko z Albertem.
Gdy dzieci były już tak wysoko, że widziały piękne Senné rybníky z ich kładkami, zakątkami i tysiącami ptaków na drzewach, wylądowały konarze na wysokości okna na siódmym piętrze.
Przed Maksiem i Majką pojawiały się jeden za drugim ptaszki i pokazywały im, co mają robić, żeby mogli latać.
Pokazały im, jak muszą być ułożone piórka. Zgodnie z tym Kaszko z Albertem przylepili dzieciom znalezione ptasie piórka.
Potem dzieci naśladowały różne ptaszki. Chodziły po gałęziach, uczyły się, jak należy machać rękami, jak prawidłowo trzymać głowę i ciało… A kiedy miały polecieć, skoczyły w dół i…
skończyły w dzióbkach pozostałych ptaszków.
Wszystkie ptaszki zaczęły głośno szczebiotać, jakby kłóciły się, co jeszcze mają zrobić.
„Ciszaaaaaa!“ – krzyknęła Majka, ale w tym zgiełku nie było jej słychać.
Kaszko gwizdnął i wszystkie ptaki ucichły.
„Nie musimy umieć latać“ – zaczęła Majka – „starczy nam, kiedy czasem polatamy sobie z Kaszkiem, gdy da nam przyspieszacz lub weźmie nas na ręce. Przecież to piękne, że nie umiemy. Możemy patrzeć w górę na ptaszki i wyobrażać sobie, co stamtąd widzą“.
„Niebo powinno być wasze“ – dodał Maksio.
Ptaszki tylko pochyliły główki i cichutko zaszczebiotały. Ptasi królowie podeszli do Majki i Maksia, a następnie dali im dwa złote piórka.
„To jest największa ptasia tajemnica. Ten, kto ma piórka, może zawsze wezwać ptaszki na pomoc, wystarczy, że wetknie sobie piórko we włosy lub za ucho“ – szepnął Kaszko przyjaciołom.
Majka z Maksiem skłonili się nisko.
„Dziękujemy!“ – popatrzyli na siebie i wetknęli sobie piórka za uszy. Tysiąc ptaszków podleciało do nich i przeniosło ich oboje w dzióbkach pod zamek Slanský hrad.
„No to może w końcu upieczemy sobie coś dobrego do jedzenia” – zatarła ręce Majka, a Maksio otworzył swój plecak.
Kaszko jednym pstryknięciem palca rozpalił ogień.
Dzieci opiekały kiełbaski, cebulkę, boczek i jabłka. Albert wraz z towarzyszami pożyczyli od Maksia instrumenty i śpiewali stare piosenki o przyjaźni aż do czasu, gdy wzeszedł księżyc.
Wtedy Maksio z Majką już spali. Kaszko wraz z innymi duchami zaniósł dzieci do łóżeczek. Duchy zamknęły okna i pozwoliły rodzeństwu śnić o tym, kto jest prawdziwym przyjacielem. Dzieci naprawdę nauczyły się latać, bo przecież najpiękniej lata w fantastycznej krainie snów, a nie unosząc się nad lasami i górami.