Majka i Maksio siedzieli w domu i słuchali opowieści Kaszka o prehistorii, a dokładniej o polowaniach na mamuty.
Maksio słuchał z zapartym tchem.
„Kraina Figle-Migle jest zachwycająca, roztańczona, urzeka bogactwem zapachów i smaków nie tylko dziś. Była taka już od zamierzchłych czasów” – zakończył Kaszko.
„Gdyby tak móc zobaczyć prawdziwego mamuta…” – westchnął Maksio.
„Zajrzyj do książki” – poradziła mu Majka.
„Ale ja bym chciał zobaczyć żywego mamuta” – uściślił Maksio, zwieszając głowę. – „Tylko że wszystkie wyginęły lub zamarzły…”.
Kaszko, który nie lubił, gdy jego przyjaciele byli smutni, zamyślił się i rzekł: „Chyba znam takie miejsce w krainie Figle-Migle, gdzie można zobaczyć zamarzniętego mamuta”.
„Naprawdę?” – oczy Maksia rozbłysły niczym światła na przejściu dla pieszych.
Kaszko przytaknął i wyjął z kieszeni włochatą czapkę, którą założył na głowę.
„W drogę!” – krzyknęli Majka i Maksio, widząc, że Kaszko wcale nie żartuje.
Wsiedli do autobusu i pojechali do Dobszyńskiej Jaskini Lodowej. Gdy dotarli na miejsce, udali się na strome wzgórze, a potem prosto do jaskini pełnej lodu.
„Wygląda jak z baśni o królowej śniegu albo z opowieści o Annie i Elsie” – zachwycała się Majka.
„A gdzie ten mamut?” – nie odpuszczał Maksio rozglądając się wokół z nadzieją na znalezienie mamuciego ogona lub kła.
Kaszko próbował zmienić temat:
„Wyobraźcie sobie, że ta jaskinia za każdym razem wygląda inaczej. Pokrywa lodowa zmienia swój wygląd zależnie od temperatury. Coś wspaniałego! Gdy jeszcze nie była ona udostępniona do zwiedzania, przychodziliśmy tutaj na łyżwy i urządzaliśmy sobie wyścigi w ślizganiu na tyłku”.
„W czym?” – zdziwiła się Majka.
„W ślizganiu na tyłku. Siadasz na czymś gładkim i fruuuuu z górki na pazurki”.
„To musiało być super!” – wtrącił się Maksio.
„Było! Moja kuzynka Hilda tak głośno piszczała, że oberwały się wielgachne sople i spadając wyżłobiły w podłożu małe jeziorka. A wiecie, z czego mieliśmy łyżwy?”.
„Z czego?” – zapytały dzieci.
„Z mamuciego kła”.
„Ale prawdziwego mamuta nie zobaczymy, co?” – posmutniał Maksio.
„Chyba nie” – przyznał Kaszko. – „Wydaje się, że wszystkie uciekły przed lodem albo zostały przerobione na lody”.
„Co takiego?!” – wytrzeszczyły oczy dzieci. – „Na lody? Chcesz powiedzieć, że...?”.
„Ależ skąd!” – przystopował ich Kaszko, dając do zrozumienia, że trochę sobie zażartował.
„Ech, mogliśmy zobaczyć coś, co dla innych jest niedostępne” – westchnął niepocieszony Maksio.
„To da się jeszcze zrobić. Nie będzie to mamut, ale niedaleko stąd jest pewne magiczne miejsce”.
„Magiczne?” – dzieci od razu się zaciekawiły.
„Najbardziej magiczne w całej krainie Figle-Migle” – powiedział tajemniczo Kaszko i wyjął z kieszeni najstarszą czapkę ze swojej ogromnej kolekcji.
„Teraz wyglądasz jak straszydło” – zachichotała Majka, gdy Kaszko założył czapkę – „Albo jak bajkowy duch”.
„Dobrze się składa, bo odwiedzimy bajkowy świat, a dokładniej wioskę Slavošovce, gdzie narodziły się baśnie i bajki”.
Zanim dzieci się zorientowały, Kaszko użył jednego ze swoich zaklęć i już byli na miejscu. W Slavošovcach ruszyli w kierunku niedużego, zupełnie przeciętnego domu.
„Słyszeliście kiedyś o Emanuelu?” – szepnął Kaszko, gdy podeszli bliżej.
„Nie. Kto to taki?” – zaciekawiły się dzieci.
„My, to znaczy jego koledzy, nazywaliśmy go Emanuel, choć było to jego drugie imię. Wy pewnie znacie go raczej pod nazwiskiem Pavol Dobšinský”.
„Wiadomo! Uczyliśmy się o nim, a rodzice czytali nam jego bajki” – ucieszyło się rodzeństwo.
„Trzeba wiedzieć, że nie tylko pisał on bajki. Opowieści, które zbierał, początkowo wcale nie były bajkami. Najpierw nazwał je opowiastkami, a dzieci mogły ich słuchać tylko wtedy, gdy dorośli opowiadali je sobie na głos” – wyjaśnił Kaszko.
„To były bajki dla dorosłych?” – zdziwił się Maksio.
„Otóż to! A wiecie, jak powstawały?” – drążył Kaszko.
„Zbierał je chodząc po wsiach. Każde dziecko to wie!” – wtrąciła Majka.
„Oczywiście, ale żeby wiedzieć, gdzie je zbierać, dokąd pójść, musiał znać...” – Kaszko zrobił znaczącą pauzę i pokazał domek, przed którym właśnie stali.
„Tutaj przyszedł na świat Pavol Dobšinský i właśnie tu od stu dwudziestu tysięcy lat żyje pewna rodzina duchów”.
„W tym domu?”
– spoważniały dzieci.
„Dlatego tu jesteśmy. Oni pokażą wam coś, czego jeszcze nikt nie widział. Z wyjątkiem ich samych, mnie, mojej rodziny i naszego słynnego bajkopisarza”.
Kaszko sięgnął do kieszeni i wyjął saszetkę z trzema suwakami, które kolejno rozsuwał, aż wreszcie ujrzeli pierścionek. Duszek wsunął pierścionek na palec i zapukał do drzwi wystukując charakterystyczny rytm. Nagle coś ich porwało i wyniosło aż na dach domu, gdzie znajdowało się okno wychodzące z poddasza. Tam czekała na nich cała rodzina duchów. Kiedy ujrzeli starego przyjaciela Kaszka, powitaniom i uściskom nie było końca. A potem wymienili się jeszcze czapkami. Duchy robią tak, kiedy coś świętują.
„Kaszko, nie widzieliśmy cię całe wieki! Co porabiasz w tych stronach? I kogo ze sobą przyprowadziłeś?” – dopytywała zaprzyjaźniona rodzina duchów.
Kaszko przedstawił Maksia i Majkę, opowiedział o przyjaciołach, a potem nachylił się do nestora rodu i szeptał mu coś na ucho. Stary duch zmarszczył brwi, a po chwili uśmiechnął się radośnie.
„Z przyjemnością wam potowarzyszę” – powiedział, przyklaskując w dłonie. I nagle wszyscy znaleźli się w jakimś miejscu u wlotu do ciemnego tunelu.
„Chodźcie!” – zawołał nestor rodu. – „Musimy przejść na drugą stronę”.
Kiedy przechodzili przez tunel, ich przewodnik mamrotał coś pod nosem. Wtem tunel zaczął się mienić różnymi kolorami i dziwnie się ruszał. Nagle znaleźli się w innym świecie.
„Ale zrobiliśmy żarcik Emanuelowi!” – powiedział stary duch.
„Oni znają go jako Pavla” – poprawił go Kaszko.
„Ach, jak zwał, tak zwał” – skwitował duch i opowiedział historię słynnego bajkopisarza. – „Pewnego razu, kiedy był mały, nie mógł przestać płakać. Rodzice mali dużo pracy i nikt nie mógł się nim zająć. Zresztą myśleli, że śpi. A on płakał w nieskończoność. W końcu zabraliśmy go w to miejsce”.
I gdy nestor rodu snuł swoją opowieść, działy się dziwne rzeczy. Nad głowami przeleciały im trzy wiedźmy, w oddali pojawiło się jakieś wzgórze, a na nim cmentarz, skądś dobiegał dźwięk mieczy, jakby w pobliżu toczył się pojedynek rycerski…
Nagle Majka pobiegła w stronę lasu.
„Wróżki!” – krzyczała uradowana.
I rzeczywiście. Na łące tańczyły trzy wróżki. A po chwili dołączyła do nich czwarta – Majka.
Obok Maksia przeszedł wilk, lecz zanim chłopiec zdążył się wystraszyć, zwierz przemówił ludzkim głosem: „Nie bój się, chłopczyku, jestem już po obiedzie” – i spokojnie poszedł sobie dalej.
„Już teraz wiecie, dlaczego Pavla tak ciągnęło do bajek. Wiedział, że niezwykłe opowieści są tuż obok nas. I rozumiał, że wszystkie tajemnicze rzeczy, których często nie rozumiemy, pomagają nam pokonywać trudności w prawdziwym świecie. Dlatego zabrał się za spisywanie opowieści. Żeby pomóc nam przetrwać” – wyjaśnił nestor rodu.
A potem zamyślił się i usiadł na trawie tuż obok gadającego motyla.
Majka i Maksio wybawili się w magicznym świecie do syta, grając w berka z wróżkami i krasnoludkami. Wyrwidąb wydrążył im niewielką jaskinię w skale, no i spróbowali latania na miotłach.
„Harry Potter i jego Nimbus to nic w porównaniu z tym wszystkim!” – krzyknął Maksio.
Ale duchy też muszą spać, więc kiedy nestor rodu ziewnął i wyszeptał jakieś słowa w nieznanym języku, nagle wszyscy znów stanęli przed domem bajkopisarza.
Pożegnali się i obiecali sobie, że na następne spotkanie nie będą musieli czekać całe wieki.
Kiedy dzieci położyły się wieczorem do łóżek, były tak podekscytowane, że nie mogły zasnąć. Patrzyły w gwiazdy i wymyślały opowieści. Któż wie, może pewnego dnia napiszą bajki dla dzieci?