W nazwie krainy Figle-Migle ukryte jest pewne słowo, które doskonale oddaje charakter tego miejsca. Tym słowem są figle. A mieszkańcy krainy Figle-Migle mają skłonność do figlowania. Nie tylko dzieci lubią figle, lecz również dorośli.
Z domu, w którym mieszkali Maksio i Majka odezwał się wielki krzyk i śmiech. Kaszko bawił się z przyjaciółmi w berka. Wszędzie ich było pełno. W pokojach, na schodach, korytarzach i w piwnicy. Maksio właśnie łapał Majkę i Kaszka. Maksio już prawie go miał, gdy Kaszko jednak uciekł się do podstępu i przeleciał przez ścianę salonu.
„Tak się nie będziemy bawić! Co to, to nie!” – złościł się Maksio.
„Dlaczego?” – zdziwił się Kaszko. Ze ściany wystawała tylko jego głowa, a reszta tułowia znajdowała się po drugiej stronie.
„Oszukujesz” – stanęła po stronie brata Majka.
„Wcale nie oszukuję. Wykorzystuję tylko pełnię swoich możliwości” – argumentował Kaszko.
„Chyba w oszukiwaniu!” – prychnął Maksio.
„Nie mamy szansy cię złapać, jeśli będziesz przelatywać przez ściany” – poparła Maksia siostra.
„Albo latać pod sufitem” – dodał chłopiec.
„I kręcić się w pralce” – przypomniała sobie Majka.
„Macie rację. Ale to nie moja wina. Taka już moja natura. Kiedy widzę, że ktoś jest blisko, odzywa się we mnie duch i przelatuję przez ścianę” – rzekł skruszony Kaszko.
„W takim razie musimy znaleźć ci odpowiedniego kompana do zabawy” – stwierdziły dzieci.
„Ciekaw jestem, kto chciałby się ze mną bawić w berka” – powiedział duszek.
Majka otworzyła okno, żeby trochę przewietrzyć. Wyjrzała na zewnątrz, czy przypadkiem nie pojawi się jakiś wytrenowany sportowiec, który mógłby rywalizować z Kaszkiem. Wtem do pokoju
wpadł koszycki wicher.
„Ze mną możesz się pobawić w berka” – zawył.
„To mi się podoba! Ale musimy znaleźć odpowiednie miejsce” – zauważył Kaszko. – „Co powiesz na Dolinę Zadielską? To będzie odpowiednie miejsce na wyścigi dla nas dwóch”.
„Chodźmy więc!” – zaszumiał wicher i tyle go widzieli.
„Dojedziecie do nas pociągiem lub autobusem. Wysiądziecie na przystanku Zádiel i zapytacie o Dolinę Zadielską. Liczę na was i trzymajcie kciuki!” – poinstruował dzieci duszek.
Potem zrobił sobie krótką rozgrzewkę i założył czapkę sportowca, którą przywiózł z mistrzostw świata w lekkiej atletyce w Meksyku.
„Pospieszymy się” – obiecała Majka i oboje z Maksiem zaczęli się pakować.
Wicher i Kaszko polecieli. Majka z Maksiem wsiedli do pociągu i wkrótce znaleźli się przed skałą, która wyglądała, jakby ktoś przeciął ją na pół.
„To musiał być olbrzymi miecz lub młotek” – powiedziała w zamyśleniu Majka.
„Ależ skąd. To była woda. Niewielki potok, który od milionów lat przepływa doliną wydrążył skalny korytarz, który nazywa się wąwozem” – tłumaczył siostrze Maksio.
„Potok?” – zdumiała się Majka.
„Wyobraź sobie, że gdyby potoki w krainie Figle-Migle miały pamięć i umiały mówić, wiele by nam powiedziały. Mogłyby nam zdradzić, jak wyglądało to miejsce dawno, dawno temu i kto je zamieszkiwał” – gorączkował się Maksio.
„Patrz!” – przerwała mu Majka, pokazując wąwóz.
W oddali zobaczyli Kaszka i koszycki wicher, jak urządzają sobie wyścigi po wąwozie i ukrywają się za drzewami. Wtem wiatr zrobił coś niespodziewanego. Instynkt kazał mu się schować w najbliższej jaskini. Przeleciał już jakieś pięćdziesiąt jaskiń i oparł się instynktowi, ale Jaskinia Królewska dosłownie go wessała.
Wicher musiał zbadać każdą dziurę w ziemi, na którą natrafił i zagrać w niej jakąś melodię.
Maksio wyjął z plecaka piszczałkę i zagrał rzewną piosenkę.
Kaszko przeleciał z jednego końca wąwozu na drugi i zatrzymał się przed jaskinią, a kiedy wiatr wylatywał z groty, Kaszko klepnął go w ramię.
„Mam cię! Wygrałem coś słodkiego!” – krzyknął duszek.
Majka z Maksiem piszczeli i bili brawo.
„Gdzie moja nagroda?” – niecierpliwił się Kaszko, podczas gdy wicher milczał. – „Przecież obiecałeś” – przypomniał mu duszek.
„Wiem, wiem. Chodź ze mną! Ale nie zapominaj, że nie obiecywałem ci żadnych słodyczy, tylko coś cukrowego” – uśmiechnął się tajemniczo koszycki wicher.
„No dobrze” – zgodził się Kaszko i sięgnął do kieszeni po serwetkę.
Wtem wiatr złapał ją i poleciał z nią pod wielką skałę.
„Tu jest twoja nagroda” – wicher pokazał na stojącą przed nimi skałę.
„Co takiego? Ależ to jest skała!” – Kaszko dla pewności polizał skałę. – „I wcale nie jest słodka!” – poskarżył się.
„Ale za to nazywa się Bryła Cukru. A jak pamiętasz, obiecałem ci coś cukrowego” – zaświszczał wiatr i zniknął.
„Pięknie. I co ja niby zrobię z taką Bryłą Cukru? Lepiej wrócę do Majki i Maksia” – pomyślał duszek.
Kiedy Kaszko przyleciał do przyjaciół i opowiedział im, jak wiatr sobie z niego zakpił, albo też zrobił mu figiel, dzieci roześmiały się i przez całą drogę podnosiły z ziemi kamyki, mówiąc Kaszkowi, że to lizaki.
Kaszko miał już dosyć tego żartowania, ale wtedy Maksio sięgnął do plecaka i znalazł w nim babcine pierniczki.
Kaszko od razu chciał spróbować.
„Jeszcze nie teraz” – powstrzymał go Maksio, mrugając do siostry.
„Coś ci pokażemy” – szepnęła tajemniczo Majka.
Przez chwilę szli przez las, wielobarwne łąki i zatrzymali się dopiero w niewielkiej wiosce.
„Co to za miejsce?” – zapytał Kaszko.
„Háj” – powiedział śpiewnie Maksio.
„Haaj?” – Kaszko pomyślał, że Maksio mówi do niego po angielsku.
„Mhm, Háj” – potwierdziła Majka, ale widząc, że Kaszko wciąż nie rozumie, dodała: „Ta wioska nazywa się Háj”.
„Ach tak! I co będziemy tu robić?” – niecierpliwił się Kaszko.
„Czas na piknik!” – zawołali jednym głosem Majka i Maksio.
Dzieci zaprowadziły duszka do wspaniałych wodospadów, które wyglądają niczym z bajki o księżniczkach i prehistorycznych smokach. Wyłożyli się na trawie, a na serwetce położyli pierniczki.
Maksio i Majka znali to miejsce, bo niedaleko znajdował się dom wujka Roberta, przyjaciela ich rodziców. Właśnie dlatego Maksio tyle wiedział o wąwozie.
Zajadali pierniczki i rozmawiali w najlepsze aż zrobiło się późno. Kiedy chcieli już wracać do domu, Kaszko specjalnie się rozgadał, żeby pokazać im jeszcze najpiękniejszy zachód słońca. Przy ostatnich promieniach późnowiosennego słońca Maksio i Majka już zasypiali, dlatego Kaszko musiał ich zanieść do ich łóżek.
A potem cichuteńko uchylił okno i szepnął: „Hej, kolego, zagraj im przynajmniej jakąś melodię na dobranoc!”.
Do pokoju wleciał koszycki wicher i zagrał dzieciom do uszka najpiękniejszą kołysankę.